menu szukaj
tygodnik internetowy ISSN 2544-5839
nowe artykuły w każdy poniedziałek
tytuł monitorowany przez IMM i PSMM
zamknij
REKLAMA Rozlicz PIT i przekaż 1,5% na projekty fundacji Ogólnopolski Operator Oświaty

22.03.2005 Fotografia prasowa

Zdjęcie musi śmierdzieć

Jacek R. Gruszczyński

Wywiad z Krzysztofem Millerem, fotoreporterem Gazety Wyborczej

wywiad pochodzi z serwisu www.fotografiaprasowa.pl, opublikowany został za zgodą autora
***


Zwykle długo się przygotowuję, natomiast z wyjazdem do Iraku było inaczej. W dniu, w którym wróciłem z urlopu, dowiedziałem się, że tego samego dnia mam samolot, miałem kilka godzin na decyzję. Na miejscu musiałem już "unieść się na fali" i nie dać się... gdzieś wkręcić.

Jacek R. Gruszczyński: Jest Pan jedynym polskim fotoreporterem, który "etatowo" jeździ w rejony konfliktów.

Krzysztof Miller: Nie, teraz jest mnóstwo reporterów wojennych. Redakcje organizują wycieczki swoich dziennikarzy, można użyć określenia "turystyka wojenna". Spotkałem w Iraku fotoreportera z - nie powiem jakiej - dużej redakcji, który był tam już trzy tygodnie. Zapytałem go, ile jeszcze tu będzie, a on: "nie wiem, do pierwszego trupa w naszej strefie". Bardziej straszne niż śmieszne. Jest zupełnie inaczej niż było. Ale dobrze, bo to znaczy, że Polska otwiera się, że redakcje zaczynają funkcjonować inaczej . Wiedzą że bardziej prestiżowe jest wysłanie swojego reportera, fotografa, mieć exclusive, zdjęcie, którego nie ma inna gazeta, niż brać materiały agencyjne, które będą miały wszystkie redakcje na świecie. Nawet duże redakcje regionalne wysyłają już swoich reporterów.
To się zaczęło od Kosowa. Kosowo było pierwszym takim krajem gdzie był straszny natłok dziennikarzy, widziałem całe serie wycieczek.

Swoją galerię "Wojna" na stronach Gazety otworzył Pan zdjęciem sześciu fotografów robiących zdjęcia zwłokom mężczyzny, ofiary wojny domowej. Czy jest to komentarz do turystyki dziennikarskiej?

To zdjęcie opowiada o historii fotografii. Jest na nim dwóch braci Turnleyów, jest Nachtwey, czyli główne filary fotografii konfliktów zbrojnych. Każdy z fotografów jest w innym momencie swojej pracy, jest to niemalże instrukcja fotografowania: jeden odchodzi, drugi podchodzi, trzeci przymierza, czwarty zmienia film, piąty mnie odgania, czyli widocznie przeszkadzam mu w planie jego zdjęcia. I spokojny trup... To mniej więcej tak wygląda. Jest to fotografia symboliczna, ilustrująca pracę fotoreportera wojennego.

Czemu akurat fotografia wojenna?

Nie jest tak, że ona mnie pociąga. Ale nie mogę odmówić redakcji. Poza tym na stałe współpracuję z Wojtkiem Jagielskim, który specjalizuje się w reportażach z regionów, w których często dochodzi do konfliktów. Jak Jagielski gdzieś jedzie, to wiadomo, że jedzie z fotografem. Najczęściej ze mną. Poza tym wojna to jest wydarzenie, historia, którą trzeba zdokumentować. Gazeta Wyborcza jako pierwsza w kraju wpadła na pomysł, że nie będzie korzystała ze zdjęć agencyjnych, tylko wysyłała swojego dziennikarza i swojego fotoreportera na miejsce wydarzeń.

Ale czemu właśnie Pan?

Przypadek. Pojechałem na aksamitną rewolucję, potem do Rumunii - w redakcji padło pytanie "kto chce jechać na Wigilię do Bukaresztu". Koledzy mieli już rodziny, nie chcieli jechać, więc mnie wysłali. I od tego się zaczęło. Potem był rok 1991 - pucz w Moskwie, podczas którego Gazeta ściągnęła z Polskiego Agencji Prasowej dziennikarza na staż. Był nim Wojtek Jagielski. Spotkaliśmy się w Moskwie i od tamtej pory współpracujemy.

W swoim dorobku ma Pan sporo zdjęć dokumentujących festiwale muzyczne i koncerty, takie jak Przystanek Woodstock. Interesuje Pana muzyka współczesna?

Zatrzymałem na punk-rocku, Jarocinie. Jeździłem na festiwale, dopóki Leszczyński, który jest moim dobrym znajomym, pracował w Gazecie w dziale muzycznym i zabierał mnie na fajne koncerty. Tak naprawdę to teraz są młodsi, którzy kojarzą np. które techno jest ambient, które nie jest ambient. Ja nie wiem.

REKLAMA

Czy jest jakiś związek między fotografią wojenną a dokumentowaniem koncertów rockowych?

Ja nie jestem fotoreporterem wojennym. Robię socjologię, interesuje mnie człowiek w ekstremalnych sytuacjach. Wojna jest ekstremalną sytuacją, jak festiwal rockowy, gdzie też są bardzo skrajne emocje.

Na stronie Gazety jest cykl Pana fotografii o skinheadach. Jak udało się Panu przeniknąć do takiego środowiska?

Piłem z nimi wódkę.

Towarzysko?

Tak. Spotkałem jednego z nich na imprezie, napiliśmy się wódki. Z rozmowy wyszło, że ma takich ostrych kumpli, skinheadów z Bałut. Zacząłem go naciskać, że może się jeszcze napijemy, że mam dobrą wódkę koszerną... nie wpadłem na to, że skinom koszerna wódka może nie smakować (śmiech). Ale sami łyknęli pomysł na zdjęcia. Potem już miałem dobry początek, wiedziałem kiedy będą organizować antyniemiecką akcję na granicy w Słubicach, kiedy będą rozbijać jakąś manifestację. Ostatnio fotografowałem skinheada z Sopotu, Śledzia, który zorganizował małą ligę futbolową. Nie skończył jej, bo go za wymuszenia zatrzymali. Podobno teraz już wyszedł...
Teraz chcę jeszcze raz zrobić historię o skinach z Bałut. Oni odeszli już ze skinheadowstwa, jeden ma firmę transportową, drugi trójkę dzieci, trzeci krzywy kręgosłup. Zobaczymy co z tego będzie.

Tematy wracają

Najlepiej jest, gdy masz zdjęcie-klucz, od niego zaczynasz budować reportaż. Jak już masz początek, to drążysz temat, nawet przy przypadkowych okazjach. Kiedyś oglądałem niesamowity album, którego autor etatowo jeździł robić zdjęcia podczas rozmaitych wydarzeń i konfliktów. Wszędzie gdzie był, fotografował suszące się pranie. A inaczej pranie wygląda na wojnie w Czeczenii, inaczej po meczu piłkarskim, a inaczej po koncercie rockowym czy w Indiach. Podstawa to pomysł. Nie musisz wcale poświęcić życia dla robienia zdjęć praniu, ale przy każdej nadarzającej się okazji ciągnąć swój temat. I to jest fantastyczne.

Jak wejść w obce środowisko, przecież człowiek z aparatem wzbudza zainteresowanie?

Ludzie muszą przestać zwracać na ciebie uwagę. Trzeba ich znudzić. Dopóki jesteś tematem do rozmowy, dopóki ludzie patrzą na ciebie, czekasz. Musisz przesiedzieć, wyczekać taki moment, kiedy przestaną zwracać na ciebie uwagę, kiedy staniesz się częścią okolicy. Z czasem zaczynają zachowywać się naturalnie. Leika jest do tego najlepsza. To jest dyskretny aparat, brzydki, nie wzbudza strachu. Co innego jak się wyciąga taki wielki aparat z wielką lufą, który każdego odstrasza. G2 (aparat cyfrowy Canona - przyp. JRG) jest też do tego dobra, mimo że jest wolna. Możesz kadrować sobie na monitorku ustawionym pod dowolnym kątem i nikt nie wie, że robisz zdjęcia. A jak wyłączysz dźwięk migawki to sam nawet nie wiesz, że fotografujesz.

Porozmawiajmy o sprzęcie. Mówił Pan kiedyś o wywoływaniu filmów w wodzie ze strumienia i suszeniu ich na powietrzu. Do zdjęcia portretowego na stronach Gazety pozuje Pan z Leiką. Z kolei fotografia z Iraku umieszczona na okładce Dużego Formatu z 13 października 2003 roku pochodzi a aparatu cyfrowego...

Jestem zdeklarowanym "Leikiem". Mam ich dwie, do nich trzy obiektywy, dobrze zakonserwowane, idealne na wakacje. Jakość zupełnie inna niż z cyfry. Jak mi redakcja pozwoli to ich używam.

Dla jednych cyfra to dobrodziejstwo, dla innych przekleństwo.

Fajnie jest mieć cyfrę, zrobić na niej zdjęcie, które się potem wyśle, ale niekoniecznie do Dużego Formatu. Cyfra nie ma tej plastyki co negatyw. Ale z drugiej strony, nie trzeba wozić chemii. Zawsze zabierałem osobny plecak z chemią, koreksem i skanerem do negatywów. Ale wielkim nieszczęściem większości cyfrówek jest opóźniona migawka. To już nie to co Leika, gdzie naciskasz spust i jest! Do Leiki mam absolutne zaufanie, ma świetne szkła. Dlatego są takie drogie. Nikt nie przeskoczy optyki Leiki i dobrych negatywów.

A ręczne ustawianie ostrości nie jest minusem przy reportażu?

Szkło 21mm Leiki ma głębię ostrości od metra do nieskończoności przy przesłonie 4. Jak "one touch", automat. Wtedy musisz się przyłożyć do kadrowania, bo przy ogniskowej 21mm może dużo śmieci wpadać z boku. Ale za to wchodzisz w temat na odległość metra.

Jakiego sprzętu używa Pan na co dzień?

Niestety, cyfra. Canon D60 i G2. Na G2 robiłem ostatni materiał z Afganistanu, bo nie miałem wtedy jeszcze D60.

REKLAMA

Pojechał Pan do Afganistanu tylko z G2?

Miałem jeszcze Leikę, robiłem i na tym i na tym. A G2 dostaliśmy z redakcji, taki był warunek przejścia na cyfrę, że redakcja daje nam sprzęt. Ja miałem pierwszą G2 w Polsce. Wziąłem ją do Afganistanu na testy, po których redakcja kupiła 50 sztuk. Natomiast do Iraku nie zabrałem żadnego długiego obiektywu. Najdłuższy był 28 mm, czyli w cyfrze 35mm.

Powiedzenie Roberta Capy "If your picture is not good enough, you are not close enough" jest Panu bliskie?

Przeanalizowałem poprzednie zdjęcia. Okazało się, że z teleobiektywu prawie żadne się nie sprzedawały. W związku z tym po co zabierać ciężkie obiektywy? Łatwiej jest uciekać z małą torbą niż z dużą.

Nie mogę nie zapytać o bezpieczeństwo.

Zwykle długo się przygotowuję, natomiast z wyjazdem do Iraku było inaczej. W dniu, w którym wróciłem z urlopu, dowiedziałem się, że tego samego dnia mam samolot, miałem kilka godzin na decyzję. Na miejscu musiałem już "unieść się na fali" i nie dać się... gdzieś wkręcić.

Gdy się fotografuje, zwłaszcza szerokim obiektywem, trzeba podejść blisko. To może denerwować.

Może, ale trzeba być blisko, zdjęcia muszą "śmierdzieć". Dlatego moja rada: nigdy nie pytaj, czy możesz kogoś fotografować. Jak ci nie pozwoli, to już nie masz wyjścia, nie możesz zrobić zdjęcia. Najpierw robisz, a potem pytasz.

A prawo do ochrony wizerunku?

W Afganistanie go nie znają. Zresztą Gazeta ma dobrych adwokatów, jak widać po sprawie Rywina (śmiech). Poza tym mnie to nie interesuje, niech fotoedytor się męczy.

Miał Pan sytuacje, w których trzeba było uciekać, nawet z tą małą torbą?

Miałem, ale to jest wliczone w zawód. W Jarocinie dostałem ostry łomot od ochroniarza i raz od policji, w 1989 roku. Wtedy jeszcze nie wiedzieli co to jest Gazeta Wyborcza. Gdy pokazałem legitymację prasową, to się tylko zaśmiali.

O co poszło z tym ochroniarzem w Jarocinie?

Kumpel fotografował jak ochroniarze kogoś biją, to kumpla zaczęli bić. Ja fotografowałem jak kumpla bili. Potem Liszkiewicz z Super Expressu sfotografował jak ochroniarze lali mnie. Potem "Licha" mówił, że nigdy tak szybko nie uciekał (śmiech).

A podczas wyjazdów wojennych?

Miałem niebezpieczne sytuacje... ale nie chcę o tym mówić.

Jak wygląda Pana codzienna praca w redakcji, czy jest Pan inaczej traktowany niż inni fotoreporterzy?

Nie, żadnego specjalnego traktowania. Byłem ostatnio na komisji śledczej, kiedy wybuchła afera z kolorowymi skarpetkami. W poniedziałek mam dyżur, mam zrobić fotofelieton. Ostatnio podczas dyżuru fotografowałem oświetlenie na stadionie Huraganu Wołomin.

Czyli zwykła praca fotoreportera w dziale miejskim?

Wbrew pozorom wyjazdy do Iraku czy Afganstanu nie są częste. To są dwa, trzy miesiące w roku.

REKLAMA

Redakcja chętnie finansuje wyjazdy Pana i Wojciecha Jagielskiego?

Trochę kręci nosem, ale ma do nas zaufanie. Wie, że przywieziemy dobry materiał. Poza tym jak ma już zapłacić dużą kasę, to woli wysłać mnie niż kogoś innego. Była taka sytuacja, że jeden z dziennikarzy pojechał do Stanów Zjednoczonych. Zadzwonił stamtąd mówiąc, że ma świetny temat. Zaproponował, aby zdjęcia zrobiła fotoreporterka z Poznania. Tłumaczył, że dobrze mu się z nią pracuje. Okazało się, że to jego narzeczona, z którą chciał spędzić święta w USA za pieniądze Gazety.

Jak się to skończyło?

Dostał Millera na święta (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.

Z Krzysztofem Millerem rozmawiałem w październiku 2003 roku, podczas pokazu jego prac zorganizowanego w ramach Miesiąca Fotografii w Krakowie.
Prace Krzysztofa Millera dostępne są w Internecie na stronach Gazety Wyborczej pod adresem http://serwisy.gazeta.pl/fotografie/963474,35127.html

Udostępnij znajomym:

dodaj na Facebook prześlij przez Messenger dodaj na Twitter dodaj na LinkedIn

PRZERWA NA REKLAMĘ

Zobacz artykuły na podobny temat:

Jak sprzedawać swoje zdjęcia na stocku

Konrad Bąk, Tomasz Tulik
Poradnik, jak zacząć sprzedawać swoje prace w banku zdjęć i na nich zarabiać. Szczególnie, że fotografia stockowa jest dosyć specyficzna i różni się od tej tradycyjnej.

Fotorelacja z eventu w wykonaniu profesjonalisty

artykuł sponsorowany
Fotografia eventowa to znacznie więcej niż tylko zwykłe dokumentowanie wydarzenia. To sztuka uchwycenia emocji, gestów, chwil i szczegółów, które sprawiają, że każde wydarzenie staje się niezapomniane. Tylko dobry fotograf poradzi sobie z tym zadaniem.

Moralne problemy fotografii prasowej

Michał Puszka
Dla większości ludzi zobaczyć znaczy tyle, co uwierzyć. Łączy się to z powszechnym przekonaniem, że fotografia nie kłamie. Z tego zaufania czerpie swoją siłę fotografia prasowa.

Czerwone oczy na zdjęciach. Jak ich uniknąć?

Barbara Gilbas, Nikon Polska
To niechciane zjawisko spowodowane jest odbiciem się lampy błyskowej aparatu w siatkówce oka fotografowanej osoby. Oto, jak samodzielnie sobie z tym poradzić.

Jak wybrać dron. Na co zwrócić uwagę, kupując latającą kamerę

RINF
Fotografia i filmowanie to branża w której cywilne drony stosowane są dziś najczęściej. Globalny rynek latających kamer w 2021 roku wart był 10,2 miliarda dolarów i ma rosnąć rocznie o 15,6%. Jak z tej błyskawicznie rozwijającej się oferty wybrać właściwy dron dla siebie? Podpowiadamy.

Fotografowanie uroczystości oficjalnych

Janusz Wójtowicz
Fotografowanie oficjalnych wydarzeń związane jest z "decydującym momentem". Fotoreporter musi umieć intuicyjnie przewidzieć wydarzenie, tak aby w tej właśnie chwili zatrzymać je w kadrze.

Alfred Eisenstaedt

Anna Cymer
Bez niego fotografia prasowa zapewne wyglądałaby całkiem inaczej, a z całą pewnością słynny magazyn "Life" nie byłby tym, czym jest do dziś.

więcej w dziale: Fotografia prasowa

dołącz do nas

Facebook LinkedIn X Twitter Google RSS

praca w mediach

Wydawca, influencer
Whitepress Dziennikarz
oferty mediów lokalnych, regionalnych i ogólnopolskich Więcej

reklama

WhitePress - zarabiaj na swojej stronie
Rozlicz PIT i przekaż 1,5% na projekty fundacji Ogólnopolski Operator Oświaty

zarabiaj

Zarabiaj przez internet

więcej ofert



Reporterzy.info

Dla głodnych wiedzy

Nasze serwisy

Współpraca


© Dwornik.pl Bartłomiej Dwornik 2oo1-2o24