12.06.2005 Warsztat reportera
Najemnicy
Jolanta Krysowata
Stary klub dziennikarza we Wrocławiu. Lata 80-te. Trzech zmiętych i zawsze o tej porze lekko pijanych facetów. Rozmowa. "Stary, jaki ja tekst dowaliłem! Ale mi cenzura sciachała". "A mi cały materiał zdjęła!" - przebił go drugi. "A mi najpierw sciachała, a potem zdjęła" - dodał trzeci i polał. Jak dobrze, że ją mieli.
ukazał się w numerze wiosna`04, 18 maja 2004
http://www.dziennikarze-wedrowni.org/archiwum/2004/maj/najemnicy.htm
Na cenzurę mogli zwalić swoje lenistwo, nieudolność, zakopane talenty, które pewnie kiedyś trzymali na wierzchu, kompletny brak zainteresowania światem i człowiekiem, chyba, że ten człowiek to jeden z nich.
Wydział dziennikarstwa na Uniwersytecie. Lata dwutysięczne. Studenci nie mieszczą się w sali. Są grzeczni, dobrze ubrani i mają odrobione lekcje. Pytam, co robią w życiu. Studiują. - odpowiadają i patrzą na mnie bez większego zrozumienia. To w takim razie co chcą robić, gdy już się wystudiują? I tu mają już wątpliwości. Będą dziennikarzami lub PR. Może dział promocja w jakiejś firmie? To zależy od rynku pracy. Rzecznik prasowy to też zawód z przyszłością. Zamarłam. W wyższej szkole uczą ich technologii jak być dziennikarzem i/lub rzecznikiem prasowym. Obnażaczem prawdy i ekspertem od dobrego wizerunku. Dla nich to wszystko jedno. Ważne, żeby znać technologie, metody, sposoby, zasady. Jak w fizyce lub farmacji. A od rynku pracy zależy do czego wyuczoną wiedzę wykorzystają.
Tyle o tych, którzy byli i o tych którzy będą. A ci którzy są? Zamiast cenzury mają koncerny. Zamiast wiedzy i wrażliwości - strach. Jest na co zwalić. Zanim spolegliwi wobec właścicieli mediów szefowie czegoś zabronią, już kornie tego nie robią, bo to i tak nie przejdzie.
Autostrachocenzura w imię świętego spokoju i pensji. Zamiast misji społecznej zawód rzemieślniczy, ludowo - demokratyczny jak Korea Północna. Święte zasady dogięte do spoconych od lęku głów. Bezstronność równa się obojętności. Nie ważne kto jest dobry, a kto zły, kto zrobił krzywdę i kto został skrzywdzony. Ważne, żeby dziennikarzątko nie pokazało oblicza. Bo jak się ma twarz, to można dostać policzek. A po co? Każdy chce żyć, a w mediach, jakby nie było cienko, zarabia się więcej niż w hipermarkecie "na kasie".
Fetysz newsa. Coś się wydarzyło i jest jeszcze ciepłe. Krew jeszcze paruje, łzy jeszcze nie obeschły, ślady linii papilarnych dopiero zabezpiecza policja. Jutro ktoś jeszcze o tym napisze komentarz, a za dwa miesiące będzie wzmianka, że sprawca okazał się niepoczytalny. Koniec kropka. Są następne newsy do obsłużenia. Takie są wymagania szefów, od których tego właśnie wymagają właściciele.
Tak sobie myślę, skąd dziennikarzątka, które nie potrafią nawet nazwiska właściciela wymówić i pewnie go nigdy nie widziały, wiedzą, co mu się podoba? Czy nie siedzi on czasem w swoim gabinecie i nie dziwi się, dlaczego jego gazeta tak dobrze się sprzedaje, skoro jest taka nudna i powierzchowna? A może by tak spróbować robić ciekawe rzeczy i sprawdzić czy też się dobrze nie sprzedadzą? Tylko, że nie ma z kim. Jakoś z tekstów nie wynika, żeby któryś z autorów cierpiał z powodu skrywanych na siłę talentów. Przykład? Proszę bardzo, na wskroś medialny. Pewna pani z pewnym panem płodzili dzieci, po czym je zabijali i pakowali do beczek. Beczki stały w szafie i było ich coraz więcej. Sprawa się wydała, bo policja szukała w tych szafach fantów z włamania. Media opisały tę potworną historię, wyłuszczyły nawet, że tylko szkoła, której brakowało uczniów, upominała się o pomordowane dzieciaki. Policja odpisywała szkole, że nie może wejść do mieszkania, bo nikogo nigdy nie ma w domu. Sąd, który miał nad rodziną piecze (sic!) był zajęty innymi sprawami, pani kurator nie mogła sprawdzać jak leci mamie, tacie i potomstwu, bo jej nie chcieli wpuścić. I tak przez lata. Już niczego nowego nie dało się w kategorii news dodać. Pojawił się jakiś komentarz, że generalnie zapanowało zwyrodnienie i znieczulica. I już. Nic więcej. Żadnej debaty narodowej, którą to właśnie dziennikarze powinni rozpętać. Po co zdarzyły się te potworne śmierci? Po to, żeby pierwsze strony zajęły się nimi przez tydzień? Jakiego jeszcze pretekstu trzeba, żeby przyjrzeć się nietykalnym sądom? Policji, która nie mogła wejść do dzieci, które znikły, ale mogła po skradzione radio samochodowe? Czy odpowiedzialni funkcjonariusze systemu ponieśli karę? Czy pojawiły się propozycje zmian w tym nieudolnym, leniwym, zapchanym procedurami systemie, zwanym dla wygody prawem? Co jeszcze powinno się zdarzyć, żeby nasza codzienna refleksja dotyczyła rzeczy najważniejszych: życia, śmierci, sprawiedliwości, dobra, podłości, głupoty, prawdy... Dlaczego żadna z tych refleksji nie ma początku w porannej lekturze gazety? Bo co? Bo koncerny? Bo szef kazał krótko? Bo z sądem nie będę zadzierał, bo mnie będą włóczyć o zniesławienie, a poza tym wymiaru sprawiedliwości się nie komentuje. Dlaczego właściwie nie? Bo to najbardziej bezkarna instytucja?
Dziennikarzątkom los zesłał wybawienie z tych dylematów. Znaleziono kolejne dzieci w beczce. Tym razem z kapustą.
Był news do obsłużenia. System może odetchnąć. Uwaga została odwrócona a nie spotęgowana. Czyja to wina? Dziennikarzy. Wyłącznie. Przepraszam. Dziennikarzątek.
Na uroczystości rozdania Grand Pressów stałam w tłumie i słuchałam laudacji. Kogo i za co nominują. Byłam z przyjacielem spoza branży. Był zachwycony. "Boże, jaki ty masz zacny zawód! Czym wy się zajmujecie? Obnażanie afer, pognębianie nieuczciwości, władzy na ręce baczne oko każdego dnia! Jaki obraz tego kraju się wyłania z samych nominacji! Straszny! A jaki byłby to straszny kraj, gdyby was nie było?!" Słuchałam go trochę zakłopotana a trochę zdumiona. Fakt, tu zebrali się najprawdziwsi dziennikarze i to o nich ten pean. Fakt, że losy tego kraju potoczyły się w jakąś stronę dzięki ich publikacjom. Już miałam się poczuć dumna, ale wieczorem włączyłam telewizor. "Oblicza mediów". Co tam powiedzą profesjonaliści o najważniejszym dla środowiska wydarzeniu w roku? Czy się zachwycą jak mój przyjaciel czy zaczną skomleć, że kondycja generalnie nie taka na co dzień jak od święta? A co zobaczyłam? Migawki z wręczenia czeków i laurek. Potem była dyskusja o reklamie.
PRZERWA NA REKLAMĘ
Zobacz artykuły na podobny temat:
Gdzie opublikować artykuł. Poradnik na temat dystrybucji treści
Krzysztof Kłosiński
Sama treść nie przyniesie żadnych korzyści, jeśli nikt jej nie zobaczy. Musi jeszcze dotrzeć do odbiorców, a najlepiej do jak największej ich liczby. Oto krótki przewodnik po najważniejszych płaszczyznach dystrybucji i miejscach, w których możemy publikować stworzoną przez nas zawartość.
O Unii nie u nas
Jakub Halcewicz-Pleskaczewski
Od ubiegłorocznego referendum europejskiego minęło sporo czasu. Opadły emocje, zmniejszył się entuzjazm. Nawet na dwa tygodnie przed rozszerzeniem Unii - wydarzeniem zmieniającym oblicze Europy - ani media ani władza nie prowadzą wyraźnej dla społeczeństwa polityki informacyjnej. [Źródło: Merkuriusz Uniwersytecki].
Copywriting. Przez słowa do sukcesu
Marta Bober
Można powiedzieć, że żadną sztuką nie jest napisanie kilku słów czy też zdań. Ale co, kiedy zależy nam na czymś więcej? Stworzenie treści wartościowej, ciekawej i angażującej - takiej obok której trudno jest przejść obojętnie i oderwać wzrok - jest dużym wyzwaniem.
Manipulacja w mediach, czyli Pinokio project
Wojciech Warecki, Marek Warecki
Wykrywanie manipulacji w czasie rzeczywistym jest zupełnie możliwe a eksperci rzeczowi mogliby swój glos dawać chwile po programie. Mogliby formułować swoje głosy niezależnie od siebie.
Technologia rozpoznawania obrazu. Szansa na drugie życie prasy?
Maja Baczyńska
Nowe technologie, w tym przede wszystkim internet, mocno uderzyły w gazety i magazyny. Choć postrzegane są jako zagrożenie, wcale nie muszą nim być.
Jak zostać blogerem i mity o zarobkach w blogosferze
Agata Kalafarska-Winkler
Niektórzy nazywają ich piątą władzą. Na co dzień komentują otaczającą rzeczywistość, dzielą się swoimi pasjami i wiedzą, doradzają, a czasami wręcz zapraszają do swojego życia. Blogosfera jest już mocno nasycona, zwłaszcza tematami lifestylowymi i kulinarnymi, dlatego liczy się przede wszystkim świeży i niecodzienny pomysł.
Ingerowanie w treść
Patrycja Kierzkowska
Jest zjawisko w dziennikarstwie, którego nie rozumiem. Nazywam je: ingerowanie w treść wypowiedzi. Jestem za ingerowaniem, ale tylko wtedy, kiedy rozmówca robi mi z wywiadu sieczkę marketingową.