7.12.2007 Historia mediów
Dziennikarz pod naszym niebem
Katarzyna Enerlich
Kiedy przed dziesięcioma laty wpisałam w internetową przeglądarkę hasło: „prasa lokalna", wyświetliło się śmiesznie mało informacji, a żadna z nich nie była na tyle precyzyjna i szczegółowa, by mogła stać się przedmiotem dalszych badań.
Media na zmiany
Polska prasa była niczym Nike z Samotraki Marii Jasnorzewskiej: Choć zabita, lecz biegniesz z zapałem jednakim, Wyciągając odcięte ramiona, a ów powszechny „nikeanizm” zakończył się wraz z powstaniem współczesnych gazet – tabloidów, których zalew to tylko odpowiedź na nasze czytelnicze predyspozycje – maksimum obrazu, minimum treści. Medialny tabloid to znak naszych czasów, przy tym nie najlepsze chyba o nas świadectwo – jako czytelnikach. Świadectwo owo pokrywa się ze wskazówkami, dawanymi w redakcjach wspólczesnych gazet: piszemy do czytelnika prostym językiem, zrozumiałym nawet dla kury domowej. Wyjaśniamy wszystkie słowa.
Niewątpliwie najważniejszą datą w całej historii polskich mediów jest moment, kiedy media stają się wolne. To rok 1991 – dla dziennikarzy magiczna data - zniesienie cenzury. Zwłaszcza dziennikarzy lokalnych, bo dla nich to właściwie był moment powstania. Któż wcześniej słyszał o tym, że w małym miasteczku może istnieć gazeta w pełnym tego słowa znaczeniu? Chyba że z książek, filmów, ale na pewno nie z autopsji… Tymczasem po tej magicznej dacie jak grzyby po deszczu powstają lokalne gazety, które chcą wiedzieć coraz więcej i więcej, zwłaszcza… o samorządowcach, czyli o lokalnej władzy.
Być stąd
Media lokalne doceniły wówczas zwykłego szarego obywatela i urzędnika, ważne sprawy pozostawiając mediom ogólnopolskim. Cieszy to bohaterów lokalnych reportaży artykułów, relacji, ich rodziny i znajomych. Kupują gazetę, bo na zdjęciu jest ich syn, jako zwycięzca szkolnego konkursu szachowego. Bo oto z inicjatywy mieszkańców bloku nr 37 na osiedlu władze zbudowały drogę dojazdową.
Czy media ogólnopolskie zainteresowałby się wcześniej tymi zwycięstwami? Na pewno nie – a tymczasem lokalna gazeta bierze wszystko „na pniu”. Temu urokowi poddają się od tego momentu wszyscy – mieszkańcy miast i wiosek oraz – uwaga! - pracownicy samorządowi, widząc w tym polityczną przyszłość dla siebie i sposób na promocję. Choćby dla wygranych wyborów, lecz nie tylko… Oto początki marketingu politycznego kreowanego przez media lokalne.
Tak dla wspólnej korzyści...
Dziś wzajemne korelacje między instytucjami a mediami to przede wszystkim wypracowana w czasie strategia. Podobne poglądy głosił już ponad 130 lat temu Charles Alexis de Tocqueville, wybitny francuski politolog. I dodawał: Najniebezpieczniejszy dla złego rządu jest zazwyczaj ten moment, kiedy zaczyna się on reformować. Uważał on, że w społeczeństwie, w którym brakuje silnych instytucji lokalnych, despotyczne (monopolistyczne!) tendencje prędzej czy później wezmą górę, nawet jeśli rząd pochodzi z wolnych wyborów.
Wprawdzie Tocqueville miał na myśli Francję drugiej połowy dziewiętnastego wieku, słowa te jednak dobrze obrazują obecną sytuację w Polsce. Bo czyż nie obserwujemy rekonkwisty centralizmu władzy w Polsce? Prosty przykład – powstanie Narodowego Funduszu Zdrowia na bazie dotychczasowych Kas Chorych niech będzie przykładem takich tendencji. Czy podobne obserwujemy w mediach? Tak. To tendencje centralizacji w aspekcie wykupu polskiej prasy przez zachodnie koncerny prasowe.
"Prasa musi mieć swobodę mówienia wszystkiego, by niektórzy ludzie nie mieli swobody robienia wszystkiego" – twierdzi Louis Terrenoire, francuski dziennikarz i polityk. Ta wielka prawda przyświeca działaniom dziennikarzy. Ci lokalni są bardziej niebezpieczni. Jak bowiem powiedział mój zaprzyjaźniony samorządowiec: „Dziennikarze lokalni wyciągną z człowieka wszystko – ile zarabiam, ile mam mieszkań i jaki samochód, a potem sąsiedzi patrzą się na mnie podejrzliwie”.
Tak, bo zarówno on, jak i dziennikarz go opisujący nie są w lokalnym społeczeństwie anonimowi. To ludzie rozpoznawani w sklepie z warzywami, na ulicy, ludzie wiedzą, że do nich trzeba zwrócić się o pomoc. I ci ludzie muszą pomóc – społeczeństwo nie znosi sprzeciwu i bezradności! A jeśli dodać do tego uzyskaną wolność słowa, która na dodatek zapewnia prawo, powstaje zaiste mieszanka wybuchowa!
Informacja przede wszystkim
Dziś przed lokalnymi mediami pojawia się oto postulat przekazania rzetelnej, sprawdzonej informacji, jak choćby o zasobach finansowych wspomnianego samorządowca czy też zamysłach inwestycyjnych danej gminy. Dziennikarze muszą „trzymać rękę na pulsie” w dziedzinie publicznych wydatków, jawności finansowej w samorządach czy też kolejnych inwestycji. Nie tylko. Oto pojawia się rzesza obywateli, skupionych wokół obywatelskich inicjatyw – tych też należy wesprzeć i, jeśli istnieje taka potrzeba, skonsultować z samorządem. Oto trzeba opisać jakąś kulturalną działalność gminnego domu kultury, a najlepiej – pozyskać sponsorów na działalność upadającej pracowni tkackiej!
Przed uzyskaniem przez prasę wolności takie działania nie były zwyczajowe. Wolność przyniosła prasie przede wszystkim wiele kompetencji i… powinności. I od tego nie sposób się lokalnym mediom „wykręcić”. Jeśli oczywiście mają ambicje bycia obywatelskimi.
Amerykanie, którzy są niewątpliwie twórcami społeczeństwa obywatelskiego, zgodnie twierdzą: dziennikarstwo obywatelskie jest wszędzie tam, gdzie społeczeństwo jest apatyczne i niezdolne do działań. Tam więc, gdzie panuje marazm, pojawia się inicjatywa. Wraz z inicjatywą pojawia się pojęcie misji. Dziennikarz stopniowo przestaje być jedynie dziennikarzem, opisującym zdarzenia. Ma do wypełnienia szczególne zadanie, będąc niemalże społecznym pomazańcem, zwłaszcza w relacjach obywatel – samorząd. Jak uważa Jacek Saryusz-Wolski, rodzimy specjalista od dziennikarstwa obywatelskiego, redakcje obywatelskie opisują rzeczywistość, lecz nie poprzestają na krytycznej rejestracji faktów.
Pracując w lokalnych redakcjach nie raz miałam okazję i możliwość uczestniczenia w różnego typu lokalnych inicjatywach, które wcale nie zaczęły się z inicjatywy redakcji. To lokalne społeczeństwo, w którym funkcjonowałam, samo powodowało owe przemiany i nowe dążenia, argumentując je obawami o swoją przyszłość. Nieważne, czy była to obrona przez prywatyzacją samorządowego przedszkola, likwidacją gminnej szkoły w Grabowie czy zwołanie komitetu budowy wodociągu w Marcinkowie. To ludzie sami, świadomi swej siły i możliwości współdecydowania, stanęli na straży swoich potrzeb. Uczestniczyłam w tych zmaganiach nie raz i to dało mi przekonanie o wielkiej sile aktywności tamtych społeczności lokalnych. Nie zawsze starania inicjatywne zakończone były sukcesem. Zapisały się jednak w kartach lokalnej historii. A to lepsze od całkowitego „nieistnienia”.
artykuł udostępniony przez autorkę
PRZERWA NA REKLAMĘ
Zobacz artykuły na podobny temat:
Dramat drukowanych gazet. Gdzie podziali się ich czytelnicy?
Piotr Kaszuwara, Bartłomiej Dwornik
W ciągu pięciu lat sprzedaż dzienników spadła o 1,3 miliona egzemplarzy, a eksperymenty z płatnym dostępem do treści online się nie powiodły.
Korea Północna - dziennikarze w służbie totalitaryzmu
Marta Dorenda
Organizacja Reporterzy Bez Granic odkryła, iż w Korei dziennikarzy wysłano do obozów za błędy językowe lub niedokładne cytowanie władz. Źródło: POMAGAMY, nowoczesne pismo wolontariuszy.
Oriana Fallaci. Mistrzyni wywiadu
Małgorzata Dwornik
Kochana i znienawidzona jednocześnie, udowodniła, że dziennikarstwo to zawód nie tylko dla mężczyzn. Mistrzyni słowa, stylu i techniki wywiadu. Jej rozmowy zbierane tematycznie do dziś są drukowane i czytane na całym świecie. Mówi się, że nie ma osób niezastąpionych, ale jej nikt nie zastąpił i już nie zastąpi.
Historia CANAL+
Cyfra+
23 listopada 1994 roku KRRiTV przyznaje koncesję CANAL+ Polska. 2 grudnia, za pośrednictwem satelity Eutelsat, z Paryża, rozpoczyna się emisja pierwszych programów. [Źródło: CYFRA+].
Historia Public Relations. Od starożytności do Złotych Spinaczy
Małgorzata Dwornik
Public Relations - dwa słowa, na które codzienne natykamy się przynajmniej kilka razy. Słyszymy je w telewizji i radio, czytamy w gazetach. PR - dwie litery, które potrafią czasami nieźle zamieszać.
L'Osservatore Romano. 157 lat historii dziennika Watykanu
Małgorzata Dwornik
Papież wyraził zgodę i dał błogosławieństwo. 1 lipca 1861 roku ukazał się po raz pierwszy L`Osservatore Romano. Gazeta była kontynuacją tytułu, który pojawił się już dwanaście lat wcześniej. Przez moment należała do Francuzów, nakład sięgał w czasach największej świetności 100 tysięcy egzemplarzy. Dziś jest dziesięciokrotnie niższy, za to redakcja aktywnie działa w mediach społecznościowych.
Frankfurter Allgemeine Zeitung. Historia pierwszej strony bez zdjęć
Małgorzata Dwornik
Druga pod względem nakładu gazeta w Niemczech przez 50 lat broniła się przed umieszczaniem zdjęć na pierwszej stronie. Zbuntowała się przeciwko reformie pisowni w języku niemieckim i stworzyła własną jej wersję. Dziś Frankfurter Allgemeine Zeitung dociera do 148 krajów świata, choć przez pewien czas był zakazany w... Egipcie.