2.06.2005 Warsztat reportera
Kolacja dla głupca
Stefan Bratkowski
Na kilometrach kwadratowych tych kolorówek jest tak gładko, że można się poślizgnąć; telewizje też licytują się, kto zejdzie niżej w krainę blichtru. Nie ma się to nijak do rzeczywistości, w której żyją czytelnicy i widzowie; trend niepokojący - ale to nic nowego.
Oczywiście, nasze media adresowane do dzisiejszej polskiej elity nowobogackich nie reprezentują poziomu "Atlantic Monthly" (choć zapewne nie należy przesadzać z iluzjami na temat jakiejś wysublimowanej kultury amerykańskich nowobogackich końca XIX wieku). Zdradzają stylem swój adres; są zamierzone jako media półinteligentów dla półinteligentów - niezależnie od tego, czy samym twórcom podobają się ich telewizje czy listy najbogatszych w Polsce.
Dlaczego wobec tego wszystkie liczące się tytuły prasowe tracą na nakładach, nie wyłączając sensacyjnego przecież "Super Expressu"? Dlaczego telewizje muszą silić się na te wszystkie "Kolacje dla głupca" w skali milionów widzów, na te wszystkie tele-durnieje, w których wygraną rządzi po większej części przypadek? Czyżby czytelnik i widz odwracali się od ideałów naszej półinteligencji, czyżby ten gatunek odbiorcy tracił na swej liczebności, a instynkty szerokiej publiczności wzniosły się ponad poziom płaskiej sensacji?
Wrogowie Josepha Pulitzera, ojca "żółtego dziennikarstwa", uważali, że jego "The World" swój sukces nakładowy zawdzięczał właśnie zejściu do poziomu tłumu. Tymczasem Pulitzer wiedział, że masowy czytelnik (jak dzisiejszy polski klient mediów) żywi krytyczne, by nie rzec - wrogie uczucia do elity swego kraju, do świata rządzących. Rosnący z dnia na dzień (dosłownie!) nakład "The World" brał się stąd, że - jak to wychwycili Beardowie w swym "Rozwoju cywilizacji amerykańskiej" - Pulitzer wydał wojnę właścicielom wielkich fortun, "arystokracji z Central Parku, paradującej w niskich powozach tak zbudowanych, by można było oglądać obuwie, pończochy i spódnice pasażerów na równi z ich kapeluszami i szalami".
I dalszy cytat z Beardów:
"Na początek Pulitzer proponował, by rząd nałożył podatki na artykuły zbytku, na wielkie dochody, monopole i uprzywilejowane spółki, by wprowadził podatek spadkowy, a za to obniżył cła, przywracając im charakter fiskalny; domagał się (Pulitzer) reformy służby publicznej i kar za polityczną korupcję. To prosty program w dziesięciu wierszach - dodał - zalecamy go politykom zamiast tasiemcowych rezolucji."
***
artykuł udostępniony przez Tygodnik Powszechny
ukazał się w Magazynie Kulturalnym Tygodnika Powszechnego nr 5/6 (54/55), 3 czerwca 2001
William Hearst przelicytował Pulitzera. Przyciągnął "mężczyznę z ulicy i kobietę z kuchni" - bynajmniej nie samymi tylko wielkimi tytułami, jaskrawymi kolorami, szokującymi ilustracjami. Wyrażał gniew ludu, biczując bogaczy, opisując sposób życia, luksusy i równie mało wyszukane rozrywki warstw wyższych.
Można to będzie uznać za cyniczną ze strony jakiegoś naszego Hearsta eksploatację urazy ludu, który został na ulicy, ale podejrzewam, że ktoś taką szansę odkryje i wykorzysta. Nasz ogół społeczny nikomu dziś nie ufa, podejrzewa zaś wszystkich; ktoś, kto mu dostarczy sprawdzalnych racji dla jego wyobrażeń, uzyska nie tylko popularność dla swego tytułu czy programu, lecz i wielką publiczność, zatem wielkie przychody. Słowem, jak powiadali Niemcy, "najpiękniejsze dopiero przyjdzie"; proszę zapomnieć o prostracji dniem dzisiejszym, proszę ją zachować na jutro.
Nie jestem pewien, czy doświadczenie tamtej Ameryki pozwala odgadywać naszą przyszłość i rolę, jaką odegrają takie media w dziejach naszej demokracji. Ocena takich zjawisk wcale nie musi być jednoznaczna. Znów cytat z Beardów: "Wybredni obywatele, pyszniący się swym umiarkowaniem, tłumaczyli ten sukces ogólną deprawacją, ale był to wniosek pochopny. Żółta prasa w dużej mierze zawdzięczała powodzenie swoim bezwzględnym demaskowaniem rażących nadużyć, dyskretnie przemilczanych przez redakcje, które uważały się za coś lepszego. Nawet najsurowsi krytycy nie mogli zaprzeczyć, że redaktorzy sensacyjnych dzienników lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, bezlitośnie ujawniając i piętnując wszelkie brudy, poważnie przyczynili się do poprawy obyczajów panujących w życiu gospodarczym i politycznym. Ich zasługą było także obudzenie zainteresowań w milionach szarych Amerykanów, którzy nigdy do tej pory nie brali gazety do ręki; krótko mówiąc ťżółta prasaŤ pchnęła naprzód sprawę demokracji" (tłumaczenie S. Garczyńskiego, nieco skorygowane).
Nie powiem, żeby mnie taki wariant perspektywy zachwycał. Całe życie poświęciłem innej prasie, inaczej rozumianym rolom mediów. Jednakże zdaję sobie sprawę z rosnącego przedziału między światem elit gospodarczych i politycznych w Polsce a resztą naszego społeczeństwa, z narastającej frustracji, tudzież irytacji. Klasa polityczna jako całość nie umie rozmawiać z własnymi współobywatelami. Jako całość odstręcza ich od siebie i zarabia na pojawienie się dzisiejszych polskich Pulitzerów i Hearstów. Stąd i moja prognoza, że jakieś media wykorzystają ten potencjalny rynek. Wykorzystają go wcale nie "Big Brotherami", ale pokazywaniem, kto i jak zarabia na "Big Brotherach"; nie ulukrowanymi plotkami z życia codziennego naszych notabli, lecz demaskowaniem, jak doszli do swoich pozycji i zamożności. Niewykluczone, że można oprzeć na tych wątkach gazetę codzienną o nakładzie ponad trzech milionów i ktoś spróbuje dowieść, że to możliwe.
Czy to będzie rynek dla Lepperów? Chyba nie, bo i Lepper, i inne wpływowe, a "nietypowe" postacie naszej sceny politycznej, z jednej, drugiej i trzeciej strony, i Urban, i PSL z BGŻetem, i ojciec Rydzyk, mają coś do ukrycia; przynajmniej - źródła swoich środków. Słowem, ktoś i na nich zarobi...
Jak będę się czuł na rynku, zdominowanym przez takie media? Cóż, przeżyłem gorsze. "Tygodnik Powszechny" pozostanie "Tygodnikiem Powszechnym", "Gość Niedzielny" "Gościem Niedzielnym"; pozostanie sobą "Rzeczpospolita", a Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich - Stowarzyszeniem Dziennikarzy Przyzwoitych. Być może nawet wróci kiedyś w polskiej prasie czy też w innych mediach coś w rodzaju "Życia i Nowoczesności", by odkrywać, co mamy razem naprawdę do zrobienia, co warto przejąć od współczesnych i od własnych przodków, jak poruszać się i radzić sobie przy przeprowadzce do innej cywilizacji, jak samemu robić demokrację, poczynając od demokracji sąsiedzkiej na własnej klatce schodowej - żeby nie mieć nic do wyrzucenia samym sobie, kiedy mamy tyle do wyrzucenia tym wyżej.
Nie sądzę jednak, by to prędko przyszło. Na razie wszyscy wszystko sami wiedzą lepiej i niczego od nikogo nie będą się uczyć. A już zwłaszcza od tych nieżyjących. Co nie oznacza, że co pokolenie, to głupiej. Kiedyś bywało odwrotnie i temu w końcu ludzkość zawdzięcza postęp. Bo jednak jest nieco lepiej niż w epoce Neandertalu. Wiem, co mówię; przeżyłem jej nawrót 50 lat temu. Przeniosła nas na księżyc, my zaś okres po powrocie z księżyca przeżyliśmy na razie zbyt krótki, by już popaść w pesymizm. Zwłaszcza, że - jak napisałem - "najpiękniejsze" i tak dopiero przyjdzie. Tj. może przyjdzie, może nie... To zależy, czy potrafimy pewnym zjawiskom wyjść naprzeciw. Chciałbym przypuszczać, że raczej tak. Ale nie mam odwagi.
PRZERWA NA REKLAMĘ
Zobacz artykuły na podobny temat:
Media online. Monitor zamiast kartki papieru
Bartłomiej Paulus
Czytelnik gazety elektronicznej jest również odbiorcą prasy w świecie rzeczywistym, dlatego zła opinia na temat wydania on-line, może zaważyć na odbiorze formy papierowej.
Użyteczność a popularność serwisów informacyjnych
Symetria.pl
Czy użyteczność serwisów informacyjnych i bogactwo funkcjonalności wiążą się z popularnością witryny i odwiedzalnością? Raport z badania Agencji Symetria.
Gorsza Literatura [LINK]
Krzysztof Piekarski
Jej felietony są kontrowersyjne, krytyczne i analityczne. Jest spostrzegawczą pisarką. Podobno czołowa feministka Trzeciej Rzeczpospolitej. Prawda to czy fałsz? [Wywiad z Agatą Passent pochodzi z serwisu www.dziennikarz.prv.pl]
Jak napisać artykuł, który Google pokocha, a ludzie zrozumieją
Bartłomiej Dwornik
Kolejność warunków w tytule tego poradnika nie jest przypadkowa. W 2024 roku, żeby dotrzeć ze swoim przekazem do większej grupy odbiorców, trzeba najpierw przekonać maszyny i ich algorytmy, żeby ten przekaz zechciały ludziom wyświetlić. Po pierwsze - artykuł musi być dobry merytorycznie. Po drugie - wyglądać atrakcyjnie i nie utrudniać czytania. Zajmiemy się tym drugim elementem.
Dziennikarstwo obywatelskie czy oddolne?
Maciej Lewandowski, Robert Dorabiała
Poniższy artykuł jest subiektywną analizą zjawiska zwanego "dziennikarstwem oddolnym", próbą odgadnięcia drogi jego rozwoju i wskazania niebezpieczeństw nań czyhających.
Reklama społeczna jako środek skutecznej perswazji
Mateusz Rocławski
Pierwotnym założeniem reklamy było dotarcie do odbiorców i sprzedanie towaru. Jednak w tym sposobie dotarcia jest też możliwość wywołania społecznie pożądanych postaw i zachowań.
Piszmy szybko, żyjmy długo!
Adam Degler
Czym może być pisanie? Sztuką prostoty. Czego potrzeba, żeby nią było? Uczciwości i odrobiny pokory. Bo zawsze będzie ktoś, kto od nas lepiej pisze lub pisał.