17.03.2008 Warsztat reportera
Dziennikarstwo obywatelskie czy oddolne?
Maciej Lewandowski, Robert Dorabiała, źródło: wiadomosci24.pl
licencja Creative Commons:
Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 2.5 Polska
Poniższy artykuł jest subiektywną analizą zjawiska zwanego "dziennikarstwem oddolnym", próbą odgadnięcia drogi jego rozwoju i wskazania niebezpieczeństw nań czyhających. Jest także odpowiedzią na pytanie, dlaczego termin "dziennikarstwo oddolne" wydaje mi się lepszy, niż "dziennikarstwo obywatelskie".
Większość analityków zajmujących się tematyką nowych mediów, jest zgodna co do symbolicznego momentu powstania dziennikarstwa oddolnego. Zarówno Gillmor, w książce "We, the media" (której, nawiasem mówiąc, podtytuł brzmi: "Grassroots Journalism by the People, for the People" - grassroots, czyli dziennikarstwo oddolne), jak i Lawrence Lessig, w "Wolnej kulturze" piszą, że za dzień jego narodzin można przyjąć 11 września 2001 roku - dzień zburzenia WTC w Nowym Jorku. To właśnie masowa reakcja blogerów na te wydarzenia pokazała światu, jak wielkie możliwości tkwią w nowoczesnej technice cyfrowej: jak zwykli ludzie - przechodnie, przypadkowi świadkowie wydarzeń - przy pomocy współczesnych narzędzi komunikacyjnych (telefony komórkowe z wbudowanymi aparatami fotograficznymi, laptopy, szybkie łącza internetowe i odpowiednie aplikacje internetowe) są w stanie przekazać informacje (w postaci tekstu, dźwięku, fotografii i filmu) o konkretnym zdarzeniu, światowej społeczności internetu. Dzień ataku terrorystycznego na World Trade Center, jest faktycznym momentem powstania dziennikarstwa oddolnego.
Dziennikarstwo oddolne to nie tylko opisywanie lokalnej aktywności społecznej
Publicyści, którzy pierwsi zwrócili uwagę na zjawisko nazywane dziennikarstwem oddolnym, nie wskazywali na takie jego cechy, jak lokalność czy aktywne uczestnictwo dziennikarza w przedstawianych wydarzeniach. Setki fotografii i filmów pokazujących atak na nowojorskie bliźniacze wieże zarejestrowane zostały przez przypadkowych przechodniów, bezpośrednio niezaangażowanych (choć nie bezdusznych) świadków tamtych wydarzeń. Dziennikarstwo oddolne nie jest zatem pokazywaniem lokalnych inicjatyw, w które zaangażowani są przedstawiający je dziennikarze. Dziennikarstwo oddolne jest informowaniem społeczeństwa o zdarzeniach, których jesteśmy świadkami, przy pomocy nowoczesnych narzędzi komunikacji internetowej. Dziennikarz oddolny, to były odbiorca informacji, który (dzięki rozwojowi techniki) może i chce podzielić się wiedzą o otaczającym go świecie z innymi użytkownikami Internetu. Dziennikarstwo obywatelskie zaś - w rozumieniu: lokalne i zaangażowane (participatory journalism) jest jedną z odmian (dla niektórych najważniejszą) dziennikarstwa oddolnego. Utożsamianie tych dwóch pojęć jest, moim zdaniem, zbytnim zawężaniem idei. Zawężenie to dokonywane jest przez dwie grupy aktywnych uczestników procesu dystrybucji informacji: przez samych dziennikarzy oddolnych (przez tych, których naturalnym polem działania jest ich lokalna społeczność) oraz przez wielkie koncerny, nazywane przez Gillmora ponadnarodowymi behemotami medialnymi. Działalność tychże behemotów zmierzającą do skierowania aktywności dziennikarzy oddolnych w kierunku lokalności, można wytłumaczyć następująco:
1. Chęcią ograniczenia konkurencji dziennikarzy oddolnych do spraw lokalnych - koncerny posiadają wystarczające fundusze na to, aby mieć swoich korespondentów w Warszawie, Krakowie i Londynie, ale już zbyt mało pieniędzy na obsadzenie swoimi ludźmi Sieradza, Gorzowa czy Dundee.
2. Chęcią odwrócenia uwagi społeczeństwa od krytyki wielkich monopoli i stylu życia narzucanego ludziom przez te monopole. Przecież to właśnie wielkie media trzymają w swoich rękach prawdziwą władzę, to one mówią nam z jakiego oprogramowania korzystać, gdzie jeść i w co się ubierać, to one walczą między sobą o nas - o klientów.
Kim jest dziennikarz oddolny?
Dziennikarza oddolnego nie powinno się zatem (moim zdaniem) definiować za pomocą tego, o czym pisze, tylko: kim jest (byłym czytelnikiem), jakie środki wykorzystuje do przekazywania informacji (cyfrowe narzędzia zapisu plus internet - ktoś, kto pisze list do redakcji czasopisma z prośbą o jego opublikowanie, nie jest dziennikarzem oddolnym) oraz jaki jest cel jego publikacji (dystrybucja informacji, a nie chęć zysku, czy droga do osiągnięcia zatrudnienia).
Przy tak skonstruowanej definicji do dziennikarza obywatelskiego zaliczymy zarówno kogoś, kto pokazuje barbarzyńską wycinkę drzew w małym miasteczku na krańcach Polski, jak również tego, kto udostępni swoje fotografie walących się wież WTC oraz tego, kto napisze, że zwycięzca konkursu dla piosenkarzy - amatorów wygrał milion funtów, ale jurorzy tego show zarabiają na każdej edycji przedstawienia około 20 milionów. Każdy z nich jest - w moim pojęciu - dziennikarzem oddolnym, przy czym uważam, iż opisywanie mechanizmów rządzących światem wielkiego biznesu jest równie ważne, jak relacje na temat dziurawej ulicy we wsi. Przecież - tak na prawdę - Bill Gates, czy inny McDonald, ma wpływ na życie większej ilości ludzi na świecie, niż rada miejska któregokolwiek z polskich miast. Uważam, że lokalność dziennikarstwa oddolnego nie jest w niczym lepsza od globalnego aspektu tegoż dziennikarstwa.
Miejsca publikacji współczesnego polskiego dziennikarstwa obywatelskiego
Sądzę, że w dzisiejszej medialnej rzeczywistości polskiej, podstawowymi obszarami aktywności dziennikarzy oddolnych są: portale prowadzone przez wielkie koncerny medialne (np. Wiadomości24.pl), blogi (np. Kultura 2.0) oraz tematyczne serwisy eksperckie (np. VaGla.pl). Przeważająca część - rzeczywiście czytanych przez odbiorców - informacji pojawia się w serwisach korporacyjnych, które (z dobrym skutkiem) próbują zagarnąć dla siebie i dla swoich celów (czyli głównie dla zysku) ogromną większość aktywnych dziennikarzy oddolnych. Uważam, że sama chęć zysku jako cel działalności nie musi być złem, natomiast zbyt często mają miejsce sytuacje, w których działalność koncernu przeszkadza uczciwemu wypełnianiu misji dziennikarstwa oddolnego. Dzieje się tak zawsze wtedy, kiedy pieniądze przesłaniają to, co ważniejsze w dziennikarstwie (każdym): rzetelne, uczciwe informowanie społeczeństwa. Uważam, że zbyt często jesteśmy tylko przedmiotem w rękach koncernów, niezbyt lubianym (ale niezbędnym) pracownikiem. Sądzę, że polska społeczność dziennikarzy oddolnych musi wypracować ścieżkę, która uniezależni nas - aktywnych dystrybutorów informacji - od zmonopolizowanych koncernów prasowych.
Uważam, że do wyboru mamy trzy drogi:
1. Rozwój blogosfery;
2. Czekanie na podmiot, który da nam narzędzie podobne do współczesnych portali zawiadywanych przez przedsiębiorstwa medialne, a który nie będzie oczekiwał w zamian żadnego zysku;
3. Radykalna zmiana stosunków na linii: dziennikarz oddolny - właściciel portalu, zmierzająca do powstania sytuacji, w której to my będziemy podmiotem, określającym warunki gry.
Blog
Blog jest naturalnym, pierwotnym środkiem przekazu dziennikarza oddolnego. Wiedzą o tym Amerykanie, przekonuje się o tym także coraz więcej Polaków. Blog już dawno przestał być sieciowym pamiętnikiem dorastającego nastolatka, stał się natomiast efektywnym narzędziem marketingowym i dziennikarskim - w tym także dla dziennikarzy oddolnych, dla których jest idealną - gdyż niezależną od wielkich korporacji - platformą komunikacji. Mnie osobiście dziwi wciąż pogardliwe traktowanie blogosfery przez niektórych z moich "oddolnych" kolegów. Nie trzeba podawać przykładów zza oceanu, aby zobaczyć jak potężnym i efektywnym sposobem uprawiania dziennikarstwa może być blogowanie. Istnieją w Polsce blogi, z których opinią liczą się politycy (HGW Watch), zawodowi dziennikarze (media cafe), czy menadżerowie serwisów internetowych (AntyWeb).
Podstawowy problem, z jakim muszą sobie poradzić blogujący, to - oczywiście - stosunkowo mała ilość czytelników. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z piszących bloga, mógł konkurować pod względem ilości odwiedzin z portalami gigantów obracających milionami złotych. Niektórzy z blogujących radzą sobie w ten sposób, że przekonują (głównie samych siebie) o tym, iż lepiej mieć 20 czytelników rzeczywiście zainteresowanych tematem, niż parę tysięcy przypadkowych odwiedzin ludzi szukających w sieci przysłowiowych już "cycków na motocyklach".
Sądzę, że dobrym rozwiązaniem tego problemu (problemu małej ilości odwiedzin, nie problemu cycków) jest współpraca pomiędzy blogującymi dziennikarzami, wspólne prowadzenie blogów oraz oczekiwanie na moment, w którym udostępnione zostanie w pełni funkcjonalne, proste i skuteczne narzędzie integrujące wielką liczbę blogów w jeden quasi-portal, coś czego początkiem może być na przykład BlogNews. W momencie, kiedy odbiorcy zaczną traktować tego typu platformy w sposób, w jaki obecnie traktują internetowe serwisy informacyjne, dziennikarze oddolni będą mogli poświęcić się swojemu głównemu zadaniu, jakim jest dystrybucja informacji.
Portal niekomercyjny
Sprawa jest prosta - w pewnym momencie znajdzie się ktoś (osoba prywatna, instytucja, organizacja społeczna), kto ma wystarczająco dużo pieniędzy, chęci, zapału i inicjatywy, do stworzenia niekomercyjnego portalu informacyjnego - takiego, jakim jest na przykład Wikinews. Są ludzie, którzy tworzą potężne, skomplikowane oprogramowanie i rozdają je za darmo - dlaczego nie wierzyć w to, że znajdą się podobni ludzie, którzy za darmo będą rozdawać miejsce publikacji i narzędzia dla dziennikarzy oddolnych? Na świecie już są takie portale: Global Voices, czy NewsTrust. My - najbardziej zainteresowani - nie mamy wpływu na to, czy coś takiego nastąpi, czy nie, ale zawsze możemy żyć nadzieją, że pewnego dnia będziemy mieli możliwość publikowania naszych materiałów w serwisie www.niechcezarabiacpieniedzynadziennikarzachoddolnych.pl
Dziennikarz oddolny ponad korporacją
Ten scenariusz możliwy jest do spełnienia na dwa różne sposoby. Pierwszy z nich - na który mamy bezpośredni wpływ - to pokazać koncernom, że nie jesteśmy ich dziennikarzami, że nie jesteśmy przypisani do żadnej firmy, do żadnego portalu. Publikować wszędzie, gdzie się da: w wielu serwisach korporacyjnych, w niszowych portalach tematycznych, na blogach i oddolnych stronach lokalnych społeczności miejskich. Przyzwyczaić koncerny, że to my, jako dostarczyciele informacji, decydujemy kiedy i gdzie będziemy je publikować. Niech się o nas starają - oczywiście nie mam tu na myśli rozdawania niby-przywilejów, uprawnień i nagród (jakże miłych dla niejednego z nas) - tylko tworzenie atmosfery zachęcającej nas - twórców - do współpracy i działania oraz tworzenie narzędzi do ułatwiania nam komunikacji z odbiorcami. Przyzwyczajajmy szefów koncernów, że dziennikarz oddolny nie ma konkurencji, że jego kolega z innego portalu nie jest konkurencją dla niego samego - jest współtwórcą, mającym ten sam cel - informowanie innych ludzi.
Sposób drugi to masowy napływ dziennikarzy oddolnych, w ilości tak wielkiej, by to oni przejęli rzeczywistą kontrolę nad tym, co dzieje się w portalach, które wówczas z pełną odpowiedzialnością można by nazwać portalami dziennikarstwa obywatelskiego (czasami ponosi mnie wyobraźnia).
Jesteśmy przede wszystkim dziennikarzami
Nie zapominajmy - jakkolwiek byśmy się nie nazwali: oddolni, obywatelscy, uczestniczący czy internetowi, zawsze najważniejsze jest to, że jesteśmy dziennikarzami. Obowiązują nas takie same zasady, jak dziennikarzy zawodowych: bezstronność, dokładność i rzetelność. To, że jesteśmy amatorami, nie zwalnia nas od przestrzegania zasad etycznych przypisanych do wykonywanego zajęcia. Wśród nas - podobnie, jak wśród tradycyjnych dziennikarzy zarabiających na pisaniu - są dziennikarze dobrzy i źli, tacy, których czyta się chętnie i z zapałem oraz tacy, którzy nudzą i zniechęcają.
Sam fakt bycia dziennikarzem oddolnym nie stawia nas w pozycji uprzywilejowanej - jesteśmy poddawani takim samym, a może nawet bardziej krytycznym, ocenom, jak zawodowcy. Jesteśmy oceniani podwójnie: przez czytelników oraz przez zawodowych "kolegów", którzy wykorzystają każde nasze potknięcie w celu zdyskredytowania nas w oczach odbiorców. Zawodowcy obawiają się tego, że - przestrzegając zasad sztuki - wkrótce staniemy się dla nich realną konkurencją.
Trzeba przy tym zdecydowanie stwierdzić, że dziennikarstwo oddolne nie jest hobbystyczną rozrywką w stylu zbierania znaczków pocztowych czy chwalenia się zdjęciami z wakacji. Jako dostarczyciele informacji, wpływamy na sposób widzenia świata przez naszych czytelników, jesteśmy odpowiedzialni za to, aby pokazać ten świat takim, jakim jest w rzeczywistości. Nie możemy kłamać, manipulować i zatajać - ludzie czytają nasze artykuły także po to, aby poznać rzetelną, dokładną i bezstronną prawdę o świecie, w którym żyją.
Nie dajmy się przy tym omamić pracownikom koncernów, nie dajmy zepchnąć się do roli maszyny, której jedynym zadaniem jest zarejestrowanie i rozpowszechnienie newsa. Dziennikarstwo to nie tylko sprawozdania i relacje, to także eseje, recenzje i felietony. Piszmy zarówno o niszczejących zabytkach w Gliwicach, jak i o przygotowywanej fuzji Microsoftu z Yahoo, piszmy o losach powstańców, o budowach stadionów, o wyborach w USA, ostatecznie pokażmy parę kiczowatych obrazków zachodzącego słońca - spójrzmy jednak na wszystkie opisywane tematy z perspektywy przechodnia, zwykłego człowieka, którego głównym celem jest podzielenie się swoimi spostrzeżeniami i przemyśleniami z innymi ludźmi, a nie generowanie zysków.
PRZERWA NA REKLAMĘ
Zobacz artykuły na podobny temat:
Bartłomiej Paulus
Korzyści płynące z Internetu szybko dostrzegły jednak duże koncerny prasowe, które bardzo dynamicznie, w bardzo zbliżonym okresie rozpoczęły swój podbój Internetu.
Bartłomiej Dwornik
Ludzki mózg podobno przetwarza obraz nawet 60 tysięcy razy szybciej od słów. Jaskrawe kolory rzucają się w oczy bardziej tylko pod pewnym warunkiem. Niewiele osób oprze się metodzie "na Apacza", a facet z brodą sprzedaje lepiej. Przedstawiamy kilka tricków na graficzno-optyczne hackowanie umysłów.
Józefa Hennelowa
Najbardziej odstręczające przykłady zaprzeczenia karcie etycznej mediów pojawiają się niestety tam, gdzie dziennikarze będą przysięgali, że właśnie "stawianie na prawdę" realizują. [Źródło: Tygodnik Powszechny]
Adam Degler
Czym może być pisanie? Sztuką prostoty. Czego potrzeba, żeby nią było? Uczciwości i odrobiny pokory. Bo zawsze będzie ktoś, kto od nas lepiej pisze lub pisał.
brandbay.pl
W dobie XXI wieku, kiedy tak popularny jest internet, na wartości zyskują internetowe formy marketingu, a wśród nich te związane bezpośrednio z portalami społecznościowymi. Poza popularnym Facebookiem do promocji marki skutecznie posłużyć może Instagram Stories. Jak wykorzystać to narzędzie w biznesie? [artykuł sponsorowany]
Krzysztof Dowgird
Wykłady Magisterskiego Zaocznego Studium Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim.
Karol Jakubowicz
W sytuacjach kryzysowych służebna rola mediów na rzecz realizacji prawa społeczeństwa do rzetelnej informacji ujawnia się ze szczególną siłą. [Publikacja dzięki uprzejmości Komisji Etyki TVP]