31.12.2007 Warsztat reportera
Afganistan. Konflikty wojenne w mediach - relacjonowanie
Agnieszka Osińska
Dowódcy wojskowi i politycy kontrolują i manipulują informacją wojenną. Nie dowiadujemy się niczego, ale trwa to całymi godzinami. Wojna w Afganistanie a Pustynna Burza. Podobieństwa i róznice w relacjonowaniu konfliktów wojennych dawniej i dziś.
4.1 Historyczny rozwój informacji o wojnie
Początki opowieści o wojnie w kręgu kultury Zachodu sięgają epoki Homera i jego "Iliady" i "Odysei". Od czasów pojawienia się pisma użycie propagandy stało się bowiem jednym z ważniejszych aspektów prowadzenia walk. Za pierwszego rzecznika prasowego uważa się "ojca dziejopisarstwa", Herodota, który sprytnie manipulując faktami podczas wojny perskiej, z Ateńczyków uczynił największych bohaterów, przypisawszy im uprzednio zasługi dla wyzwolenia państw greckich. Autor pierwszej starożytnej historii nie skrywał zatem swych politycznych sympatii i antypatii. Nie starał się również o obiektywne przedstawienie dziejów. Przykładem owej stronniczości może być opis skutecznej wyprawy Persów na Trację jako nieudanej wyprawy na Grecję, czy też teza, iż Persowie chcieli najechać Ateny, ale w drodze ich flotę zniszczyła burza zesłana przez bogów, podczas gdy w rzeczywistości sztorm zniszczył flotę perską po zwycięskiej dla nich bitwie.
Za mistrza w tej dziedzinie uważa się również Aleksandra Macedońskiego, twórcę pierwszego "oddziału informacji wojennej". Specjalnie preparowane wiadomości regularnie docierające na jego dwór, wielokrotnie zresztą tam jeszcze przerabiane, stały się już standardem.
Jeśli chodzi o czasy nam bliższe, jest rzeczą interesującą, że pierwsi autorzy, którzy zajęli się nowym podówczas medium, jakim były gazety, zwracali uwagę na informacje o wojnie. Tobias Paucer, przedstawiwszy w 1960 r. w Niemczech dysertację na temat czasopism, próbował także znaleźć odpowiedź na pytanie, o czym warto pisać, a o czym nie. Do wydarzeń godnych upowszechniania zaliczył działania wojenne i w imię pokoju, przyczyny wybuchu i końca wojen, bitwy, porażki oraz plany wielkich wodzów. Wcześniej, przeprowadzona przez Jurgena Wilke analiza zawartości niemieckiej prasy w latach 1622-1906 udowodniła, iż "można właściwie mówić o demilitaryzacji mediów". Dziś ten osąd jest błędny, gdyż zarówno dziennikarze, jak i czytelnicy budują sobie obraz świata jako rządzonego przez wojnę i działania militarne. Ci pierwsi sprytnie wykorzystując swoją władzę, wskazują tym samym społeczeństwu kierunek myślenia. Podobnie czyni aparat rządzący: prezydent, premier, król.
Pierwszym, który wykorzystał gazety do manipulacji informacją wojenną był panujący w latach 1493-1519 niemiecki cesarz, Maksymilian I. Z jednej strony próbował wpływać na nastroje Rzeszy, z drugiej - na ludność przeciwnika, np. mieszkańców Republiki Weneckiej.
Aż do epoki napoleońskiej, a może i nawet rewolucji amerykańskiej - jak stwierdza w swej książce o dziennikarstwie i komunikowaniu Michael Kunczik - wojna miała charakter tajnej dyplomacji, "gabinetowy". Nikt wówczas nie przejmował się powszechną opinią, stąd właśnie brak jakichkolwiek informacji na ten temat. Przełom nastąpił dopiero w czasach rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich. Przywódcy docenili w końcu siłę informacji konfliktach militarnych, nie zapominając oczywiście o użyciu środków propagandowych. Byli jednak i tacy, którzy do końca media uważali za przekleństwo, nie widząc potrzeby szerzenia jakichkolwiek wiadomości. Winston Churchill ujął to w słowach : "BBC to wróg we własnym domu, więcej przynosi szkody niż pożytku".
4.2 Wojna w Zatoce Perskiej a wojna w Afganistanie
Wartość docierającej do Niemiec informacji o wojnie w Zatoce Perskiej, jak już wspomniałam we wcześniejszym rozdziale, dobrze spointował kabarecista Matthias Beltz: "Nie dowiadujemy się niczego, ale trwa to całymi godzinami". Armia amerykańska tak dobrze kontrolowała bowiem przepływ informacji, iż dziennik Frankfurter Allgemeine Zeitung w numerze z 21.01. 1991 stwierdził, że jeszcze nigdy tak wielu dziennikarzy przy użyciu tak wielu słów i obrazów nie przekazało tak skąpych treści, jak podczas wojny w Zatoce. Głównym doniesieniem, jakie mieli do przekazania reporterzy, była wiadomość, że nie ma żadnych doniesień. Potem pojawiły się filmy video z odzianym w panterkę generałem Schwarzkopfem, prezentujące zdjęcia z wyrafinowanego technicznie konfliktu militarnego90. Niemniej jednak, głównym bohaterem wojny w Zatoce i akcji "Pustynna Burza" stała się telewizja CNN - Cable News Network. Jej redaktorzy pokazali politykom obu stron, jaką siłę stanowi technika satelitarna i nadawanie wiadomości w czasie rzeczywistym (real time reporting). Około stu milionów widzów w stu trzech krajach mogło zatem na bieżąco śledzić wydarzenia w Iraku.
CNN zapewniła sobie przewagę w transmitowaniu wojny w Zatoce dzięki wynajęciu dodatkowego, niezależnego od dostaw energii systemu łączy telefonicznych, za który płaciła władzom w Bagdadzie 15 tys. dolarów tygodniowo. Konkurencyjna telewizja ABC, nie zastosowawszy tego rozwiązania, po rozpoczęciu nalotów na Bagdad natychmiast straciła kontakt z centralą w Stanach Zjednoczonych. Ogromną rolę odegrali również korespondenci. W Iraku pojawili się zanim jeszcze zaczęły się działania wojenne. Ich relacje, a zwłaszcza Petera Arnetta z CNN, który jako jeden z nielicznych dziennikarzy uzyskał pozwolenie od Husajna na pracę w rejonie konfliktu, nie zawsze zgodne z celami polityki informacyjnej USA przeszły już do historii.
W przypadku Afganistanu, sytuacja wyglądała nieco inaczej. Wprawdzie w kilku numerach Gazety Wyborczej, Trybuny i Rzeczpospolitej opublikowano artykuły powielające informacje z poprzednich wydań, "mówiące" w zasadzie o niczym, ale nie na tak wielką skalę, jak miało to miejsce podczas walk w Zatoce. Choć z drugiej strony warto się zastanowić, dlaczego dziennikarze największych ogólnopolskich dzienników również borykali się z tym problemem. Być może kontrola USA, podobnie jak w latach ubiegłych, miała również wpływ na to, o czym gazety mogą i powinny informować, a co należy pozostawić w sferze tabu. Być może redaktorzy, jak sformułował to Malcolm W. Browne z New York Timesa, byli "darmowymi pracownikami Departamentu Obrony, w imieniu którego przekazywali informacje wojenne dla świata zewnętrznego". Warto bowiem zauważyć, że zdjęcia z Zatoki, które z punktu widzenia USA mogły zostać źle ocenione przez zagranicę, w ogóle się nie ukazywały. Powołany sztab stu pięćdziesięciu oficerów do spraw public affairs zajmujący się nie tylko przekazem informacji, ale także trzymaniem dziennikarzy z dala od miejsc walki, dbał o "rzetelny" obraz "Pustynnej Burzy". To samo zresztą czynił Saddam Husajn. Jego taktyka opierała się na dążeniu do wykorzystania "syndromu wietnamskiego", a więc pokazania w telewizji irackich strat wśród ludności cywilnej i dzięki temu zyskaniu przychylności opinii światowej. Zabiegi miały przyczynić się do spadku poparcia Amerykanów dla wojny.
Podobny "chwyt", wydaje się, został zastosowany podczas wojny w Afganistanie. W dziennikach ukazało się wiele fotografii przedstawiających okrucieństwo Talibów wobec amerykańskiego społeczeństwa. Wspomnieć chociażby wypada o ofiarach ataku na World Trade Center. Za to ani Gazeta Wyborcza, ani Rzeczpospolita, ani Trybuna nie zamieściły na swych łamach zdjęć zamordowanych przez armię Busha Afgańczyków. W fakt, iż wśród tamtejszej społeczności nie było żadnych ofiar jakoś trudno uwierzyć, bo w każdej wojnie ginie tysiące osób. Pozostaje zatem jedno wyjaśnienie: kontrola przepływu informacji. Inaczej jednak niż podczas wojny w Iraku obchodzono się z reporterami relacjonującymi przebieg walk z Talibami. Generał Schwarzkopf, o którym wcześniej już była mowa, a który "lękał się prasy bardziej niż przeciwnika" - jak pisał w swej książce "Under Fire: The Story of American War Correspondents" Meyer L. Stein - był przeświadczony, iż najważniejszym źródłem informacji dla Iraku stały się amerykańskie gazety i stacje telewizyjne. Nie mógł znieść obecności 1300 reporterów, stale "patrzących mu przez ramię". W swojej wydanej po latach autobiografii wspomina, jak 14.11. 1990 r. wezwał do Dharhanu najwyższych oficerów, aby im wyjaśnić, jak w ramach operacji Pustynna Tarcza Irak zostanie rzucony na kolana:
Prasa będzie zasypywać was pytaniami. Nie chcę, byście wdawali się w dyskusję wokół operacji wojskowych. Kropka. Nie chcę, byście rozprawiali o naszych możliwościach. Kropka. Tego samego macie żądać od swoich oficerów. Niewiele mnie obchodzi, co wygaduje Szeregowy Przemądrzalec, bardzo natomiast obchodzi, kiedy któryś z wyższych oficerów pała taką miłością do prasy, że nie może utrzymać języka za zębami. Mówię jasno, że z absolutną bezwzględnością, brutalnie postąpię z każdym, kogo będę podejrzewał o ujawnienie tajnych wiadomości.
Ale nawet zebranych w jeden zespół dziennikarzy nie zawsze dało się upilnować. Jak pisze Szwarzkopf, pod koniec lutego można było w reportażu na żywo zobaczyć reporterkę CNN, która, chociaż w pobliżu stał opiekujący się nią oficer, zawołała: "Przed chwilą doszło tutaj do wielkiego pojedynku artyleryjskiego między 82 Dywizją Powietrznodesantową a Irakijczykami". Z informacji tej wróg mógł wywnioskować, że owa dywizja zajęła pozycje do ataku oskrzydlającego. Innym razem Newsweek opublikował mapę przedstawiającą dokładny plan ataku. Waszyngton musiał uspokajać Szwarzkopfa tłumacząc, że chodzi o spekulacje znane już od tygodnia. Natomiast po zajęciu Kuwejtu, dziennikarzy nie sposób było kontrolować. Wszyscy potrzebowali bowiem sensacyjnych nagłówków. "Teraz nie utrzymamy ich już w cuglach" - zauważył ze smutkiem Ron Wildermuth, zajmujący się w sztabie generała public relations100. W istocie - stało się tak, jak przewidział. Gazety nie tylko zamieszczały wywiady z pilotami, ale i fotografie tzw. "autostrady śmierci". Wynikało z nich jakoby Schwarzkopf urządził Irakijczykom krwawą łaźnię. Biały Dom wściekł się, ale ostatecznie złożył publiczne oświadczenie o wstrzymaniu ofensywy. Bush zastosował inne rozwiązanie.
Z Afgańczyków uczyniwszy zbrodniarzy ludzkości i burzycieli pokoju, wykreował swój kraj na supermocarstwo gotowe w każdej chwili podjąć walkę z terrorystami w imię wolności i sprawiedliwości. Zyskał tym samym wiarygodność nie tylko wśród społeczności amerykańskiej, ale i polskiej, wykorzystując potęgę czwartej władzy - mediów.
Ukazywanie przeciwnika jako agresora i nieludzkie monstrum nie jest jednak zjawiskiem nowym. I tak: podczas I wojny światowej Herbert G. Wells mówił o "niemieckim Frankensteinie", zaś Rudyard Kipling ostrzegał: "Hunowie u bram". Samą zaś wojnę w Zatoce Perskiej ojciec Busha określił starciem sił Dobra i Zła. Słowa te we wrześniu 2001 roku wielokrotnie znalazły się na łamach Gazety Wyborczej, Trybuny i Rzeczpospolitej.
W kreowaniu wizerunku wojny w Zatoce Perskiej i w Afganistanie można zatem zauważyć zarówno podobieństwa i różnice. Z jednej strony są to bowiem konflikty łudząco do siebie podobne, a z drugiej - zupełnie inne. Podobne, bo związane z USA, manipulacją i kontrolą informacji. Inne, bo dziejące się w nowych warunkach społecznych, politycznych, ekonomicznych i gospodarczych. Warto jednak dodać, iż działania w Iraku udowodniły, że na skutek natychmiastowego przekazu medialnego na żywo decyzje polityczne są podejmowane w dużym pośpiechu103 . Ponadto CNN ustaliła listę tematów poruszanych zarówno przez redaktorów, jak i sprawujących władzę, przyspieszyła i zupełnie zmieniła dzienny harmonogram zbierania i przekazywania informacji, doprowadzając do wyścigu wiadomości.
PODSUMOWANIE
W czasie wojny w Afganistanie umiejętność mobilizowania i wykorzystywania mediów odegrała kluczową rolę wobec stron konfliktu, miała także wpływ na społeczność międzynarodową. Propagandowe kampanie dbały o wewnętrzne poparcie starć militarnych, przyczyniły się do zaostrzenia walk o charakterze etnicznym. Gazeta Wyborcza, Rzeczpospolita i Trybuna jawnie propagowały ideologię amerykańską, stając po stronie Bush`a. Łamały naczelne zasady postępowania w sytuacjach kryzysowych, niekoniecznie jednak świadomie. Należy bowiem pamiętać, iż atak na World Trade Center całkowicie różnił się od dotychczasowych konfliktów zbrojnych. Po pierwsze: do relacjonowania wydarzeń z Afganistanu polskie redakcje były doskonale przygotowane, czego nie można stwierdzić w przypadku akcji "Pustynna Burza". Nie tylko zdążyły wysłać w rejon wojny swoich korespondentów, ale i zmiana ramówki nie wymagała już kilkugodzinnych dyskusji.
Podczas gdy Amerykanie przygotowywali się do nalotów, reporterzy Gazety Wyborczej i Rzeczpospolitej zjeżdżali do Tadżykistanu i Pakistanu. Jerzy Haszczyński, kierownik działu zagranicznego "Rz" w pierwszych dniach walk, gdy zawodziła technika dyktował teksty przez telefon, a Wojciech Jagielski, Krzysztof Miller i Robert Stefanicki z "GW" jak zwykle starali się dotrzeć wszędzie pierwsi. Po drugie: 11 września stworzył tak trudną sytuację na świecie, iż do historii przeszedł nie tylko jako dzień zamachu na Amerykę, ale przede wszystkim jako moment, w którym zaatakowane zostały podstawowe wartości ludzkie. I wreszcie - rozgrywająca się na oczach milionów nowojorczyków tragedia skłoniła zarówno dziennikarzy, jak i polityków do zastanowienia się nad sytuacją mediów po WTC.
Ryszard Kapuściński w wywiadzie dla miesięcznika Press stwierdza, iż wszelkie relacje oprócz widowiskowego aspektu, powinny wzbogacić się o refleksję i dialog. Tomasz Lis, szef wydawców "Faktów" TVN przestrzega przed tandetnym manifestowaniem solidarności z którąkolwiek ze stron konfliktu. A ja myślę, że warto się również zastanowić nad inną kwestią, może nawet najważniejszą, a związaną z zasadami Karola Jakubowicza, które wyznaczały w mojej pracy kierunek badań i analiz.
Opracowane dla Centrum Monitoringu Prasy, miały pomóc dziennikarzom zachować w sytuacjach kryzysowych obiektywizm, powściągliwość w ferowaniu opinii i zawodową rzetelność. Tymczasem historia i doświadczenie udowodniły, jak trudno kierować się tymi samymi kryteriami w przypadku różnych konfliktów, w chwili, gdy równocześnie zachwiane zostają podstawowe wartości, pokój i bezpieczeństwo milionów ludzi. Atak na WTC i wojna w Afganistanie skłaniają zatem do zadania priorytetowego pytania: czy po 11. września kodeks Jakubowicza jest wciąż aktualny? Jeśli tak, zawód reportera może utknąć w martwym punkcie. Jeśli nie, należy stworzyć inny, mając na względzie wydarzenia, jakie rozegrały się w owym czasie. Osobiście, wybieram drugą opcję, albowiem dziennikarstwo nie jest martwym tworem, a wręcz przeciwnie - służąc społeczeństwu, stale się rozwija, ewoluuje.
*****
BIBLIOGRAFIA:
- Bauer Zbigniew, Chudziński Edward, Dziennikarstwo i świat mediów, Kraków 1996
- Goban-Klas Tomasz, Media i komunikowanie masowe. Teorie i analizy prasy, radia, telewizji i Internetu, Kraków 2000
- Kunczik Michael, Zipfel Astrid, Wprowadzenie do nauki o publicystyce i komunikowaniu, Warszawa 2000
- Mroziewicz Krzysztof, Sytuacja gatunków dziennikarskich po 11.września
- Landau Elaine, Osama ben Laden. Wojna z Zachodem, Warszawa 2001
- Legutka Piotr, Mity czwartej władzy, Książki Wydawnictwa Literackiego
- Public relations w teorii i praktyce, pod red. B.Ociepki, Wrocław 2002
- Ociepka Beata, Komunikowanie międzynarodowe, Wrocław 2002
- Taylor Paul, Wojna i media. Propaganda i perswazja w wojnie w Zatoce Perskiej, New York 1992
- Tokarski Jan, Słownik wyrazów obcych, Warszawa 1980
- Vademecum dziennikarstwa BBC, tłum. Joanna Pogorzelska, BBC 1989
- Zasępa Tadeusz, Media, człowiek, społeczeństwo. Doświadczenia europejsko-amerykańskie, Częstochowa 2000
Prasa i czasopisma, materiały źródłowe:
- Gazeta Wyborcza 2001
- Rzeczpospolita 2001
- Trybuna 2001
- Press 1999 - 2001
- Newsweek Polska 2001 - 2002
Fragmenty pracy dyplomowej
Obraz konfliktów wojennych w mediach na przykładzie wojny w Afganistanie
Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Wałbrzychu
Materiał udostępniony przez autorkę
Zobacz pozostałe fragmenty: Konflikty wojenne w mediach
PRZERWA NA REKLAMĘ
Zobacz artykuły na podobny temat:
Tyrania informowania
Zenon Kuczera
W czasie kiedy wydaje się, że demokracja i wolność triumfują na całym świecie uwolnionym od reżimów totalitarnych, paradoksalnie pod różnymi aspektami wraca do sił cenzura i manipulacja.
Media lokalne - procesy sądowe
Bartłomiej Dwornik
Dziennikarze śledczy lokalnych redakcji przeważnie pozostają w cieniu kolegów z redakcji ogólnopolskich, choć bywa często tak, że to właśnie oni jako pierwsi wpadają na trop jakiejś afery.
Oł je, łał
Katarzyna Pakuła
Dziś na topie jest przesadne używanie zapożyczeń. I nie wynika to wcale ze znajomości języków obcych. Czy to początek końca naszej mowy ojczystej? [Źródło: Merkuriusz Uniwersytecki].
Freelancer i bezpieczeństwo. 5 wskazówek dla pracujących zdalnie
Barbara Trepka
Zagrożenia cybernetyczne czają się wszędzie. Pracując zdalnie przesyłamy wiele plików i informacji do biura. W miarę jak świat będzie jeszcze bardziej połączony, rozprzestrzenianie się zdalnych pracowników wzrośnie, co doprowadzi do większej liczby bolączek. Jak się chronić przed zagrożeniami w sieci?
Warto przeczytać. Instrukcja obsługi tekstów. Metody retoryki
Bartłomiej Dwornik
Chcesz poznać chwyty retoryczne, przydatne w komunikacji? Zestawienie praktycznych porad, wytłumaczonych na obrazowych przykładach przygotowało Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.
Najczęstsze błędy językowe w internecie
Magdalena Pawłowska
Monitorując codziennie internet i media społecznościowe, analitycy Instytutu Monitorowania Mediów natrafiają na publikacje różnego rodzaju. Część z nich zainspirowała nas do stworzenia raportu na temat najpopularniejszych błędów językowych. Wśród internetowych „byków” królują dwa językowe potworki.
Bliżej reportażu
Katarzyna Bocheńska
Co to takiego reportaż? Teoretycy utrzymują, że: reportaż jest gatunkiem z pogranicza dziennikarstwa i prozy.